"Hardcore Henry" - recenzja

Bardzo starałem się nie patrzeć na "Hardcore Henry" jak na gameplay na wielkim ekranie. Niestety ten film kręcony za pomocą GoPro z perspektywy pierwszej osoby tak mocno stara się mnie przekonać, że nie jest niczym więcej, że musiałem się poddać.

Fabuła żywcem wyciągnięta z gry - budzisz się na stole operacyjnym i nie pamiętasz kim jesteś. Wpadają jacyś kolesie i zabierają ci dziewczynę. Chwytaj więc pistolce w łapy i strzelaj biegając po ponad 10 fotorealistycznych lokacjach, by uwolnić swoją lubą.

Misje polegają na dostaniu się do wyznaczonego na smartfonowej mapce punktu. Naturalnie jak każda współczesna gra, znajduje się też miejsce na fabularne twisty. Te także bardzo pasują do cyfrowej rozrywki, bo prywatnie odnoszą się do gracza, by zmaksymalizować efekt. Nigdy jednak nie robią wrażenia, bo nikt przecież tu nie jest za sterami.

Jedyna wyższość "Henry'ego" nad grami to możliwość wycięcia większości fillera - w końcu film nie musi dobijać do 6-8 godzin. Twórcy w te półtorej godziny dwoją się i troją, by akcja była szalenie krwawa. Przy tym naprawdę starają się, by była na tyle różnorodna, żeby nas nie nudziła. Kiedy się udaje, to głównie za pomocą humoru - szczerze kilka razy się zaśmiałem. Bywa naprawdę pomysłowo, a kiedy akcja toczy się na ulicach Rosji, także swojsko.

Zbyt często jednak, zwłaszcza w drugiej połowie, wyłączamy się kompletnie przy kolejnym barażu przeciwników. Bo jednak w oglądaniu gameplayu kolegi istnieje szansa, że bohater w którymś momencie zginie. Tutaj poza okazjonalnym żartem możemy polegać na jednej nowalijce - grafika podczas tej gierkowej, głupawej rozwałki wygląda lepiej niż kiedykolwiek.

5/10