"Annette" - recenzja filmu

"Annette" jest jak fikcyjny musical mający na celu wyśmiewać musicale w jakimś serialu komediowym. Leos Carax nie znajduje miejsca na mrużenie oka czy nawet odrobinę luzu - całość tej opery rozgrywa się w śmiertelnej powadze, z pełnym emocjonalnym oddaniem i energią aktorów. Zostajemy emocjonalnie osaczeni i zabrani z prądem.

Nawet śmiech to tutaj kwestia życia i śmierci. Dlatego "Annette" jest śmieszna. Humor bierze się właśnie z tego zderzenia artystycznego poświęcenia z banalnym tekstem, prostymi melodami i bezczelną ekspozycją. Pachnie to często outsider artem, amatorszczyzną bez samoświadomości. Więc wydaje się, że bardziej śmiejemy się z filmu niż z filmem.

annette3.jpg

Najciekawsze, że to nie jest tak, że nowy Carax jest albo poruszającym dziełem, albo festiwalem cringe'u. Jest jednym i drugim naraz. Śmiałem się z "Annette" i płakałem z "Annette".
Kiedy para bohaterów śpiewała na początku piosenkę "We Love Each Other So Much", której treść to powtarzanie w kółko "we love each other so much" podczas takich wspólnych czynności jak spacer, jazda motorem i seks oralny, widz czuje się tak zażenowany brakiem finezji, jak onieśmielony bezpośredniością.

I jestem przekonany, że:
-kiedy oglądam skrajnie zakompleksioną postać Drivera na scenie jako 2cool komedianta, który dzieli się swoim występem kategorii Pierwsza Dekonstrukcja Twojego Dziecka;
-kiedy ruchy Annette prowadzone są skrajnie sztucznie;
-kiedy tekst piosenki w drugiej połowie filmu podkreśla kilka razy słowo "przyjacielu", ostentacyjnie próbując zasłonić fakt, że nic o tej relacji nie było dotąd przez cały film;
to są to celowe zabiegi, przenoszące wzrok widza właśnie na te ukartowane niedociągnięcia. Mamy widzieć wielkie, kolorowe szwy nałożone na małe rozprucia. Film niszczy nasze oczekiwanie kompetencji i zostawia nas z huraganem emocji.

A nawet jeśli tak nie jest, jeśli to tak wyszło niechcący, to trudno. Rzadko się angażuję emocjonalnie w film przez pełne ponad dwie godziny seansu. Jestem więc i tak fanem każdej minuty tego szaleństwa, które Carax współtworzy z zespołem Sparks. Tylko może wtedy trochę bardziej tak, jak jestem fanem "The Room" Tommy'ego Wiseau.

9/10

Annette-271540776-large.jpg

Pan Gutek wpuści film do kin 20 sierpnia, ale może traficie na jakieś przedpremiery jeszcze, jak ja wczoraj.

Na koniec lista skojarzeń, do których nie bardzo się miałem jak odnieść nie tworząc wielkiego tekstu, na który nie ma czasu, bo trzeba wracać do rysowania komiksów:

1."Pentameron" Matteo Garrone (i w ogóle naiwność tego, jak prowadzone są narracje np. baśni braci Grimm);
2."Parasolki z Cherbourga" Jacquesa Demy (śpiewanie każdej kwestii, pełne oddanie emocjonalne, ale z humorem, np. scena jak listonosz śpiewając wchodzi, śpiewa dzień dobry, daje list i wychodzi śpiewając do widzenia);
3.Standupy Neila Hamburgera i Marca Marona (Henry McHenry to taki nastoletni miks jednego z drugim - podważanie zasad komedii i celowa marność występu tego pierwszego, jak gniew i autoterapia na scenie tego drugiego).