"Sweet Country" - recenzja

"Sweet Country" ani przez chwilę nie sprawia wrażenia, że coś udaje. Ten australijski film to western z krwi i kości. Choć bardziej poprawnym określeniem będzie "antywestern", bo przemoc jest tu przerażająca i opresyjna, a tematem jest eksploracja trudów życia w na wskroś rasistowskim, brutalnym świecie.

Sweet-CountryMarkRogers.jpg

Reżyser Warwick Thornton sam pochodzi z Alice Springs, serca australijskiej pustyni, na w której Aborygeni stanowią duży odsetek ludności (25% w porównaniu do około 2% na innych terytoriach). Sam także jest potomkiem rdzennych mieszkańców kontynentu. Wychowany między światami, znajduje w swojej twórczości połączenie obu.

Duch starej Australii cały czas unosi się nad obrazem. Pięknie sfotografowane pustynie i stepy przytłaczają jakiekolwiek majaczące na horyzoncie pojedyncze, drewniane budowle. Nigdy nie miałem poczucia, że reżyser, który przy okazji wziął na siebie także obowiązki operatora, ukazuje nam pustkowia zbyt długo - idealnie podzielił czas na akcję i kontemplację, gdzie jedno i drugie idzie w parze. Można się trochę zaskoczyć, że w tym poetyckim obrazie zmieściło się w zasadzie sporo postaci i tematów. Zaś fabuła, choć czerpiąca z westernowych klocków, na pewno kilka razy zaskoczy was obranym kierunkiem i gotowością do zmian dynamiki. Humor w tym nieprzystępnym świecie potrafi zaatakować z zaskoczenia, podobnie jak miejscowe plemiona.

Wyjątkowo skutecznym zabiegiem w filmie okazały się dla mnie szybkie wizje wplatane czasem w historię. Jedne to wspomnienia, inne wizje przyszłości. Nie jest jasne, które są które, nigdy nie pada też wyjaśnienie. Takie jakieś szepty dzikiej ziemi.

Wyjątkowo skutecznym zabiegiem w filmie okazały się dla mnie szybkie wizje wplatane czasem w historię. Jedne to wspomnienia, inne wizje przyszłości. Nie jest jasne, które są które, nigdy nie pada też wyjaśnienie. Takie jakieś szepty dzikiej ziemi.

Thorntonowi obce są jednoznacznie piętnujące charakteryzacje. Jest gotowy pokazywać złożoność epoki i znajdować w tym prawdę. Kolonizatorzy także mają skomplikowane relacje, a każdy zostaje potraktowany jako odrębna jednostka. Aborygeni porozumiewają się z silnym, charakterystycznym akcentem łamanym angielskim na zmianę z mową Arrernte i często są nierozumiani przez białych. Do tego na przykład nawet kiedy jakaś postać jest ofiarą dyskryminacji, wcale nie oznacza, że nie będzie okazywać innych uprzedzeń popularnych w tamtym okresie.

Na korzyść "Sweet Country" działa także uwaga poświęcona szczegółom. Jaki reżyser by pomyślał, by skierować kamerę na proces zabezpieczania ludzkich zwłok przed dingo?

Kiedy więc Thornton kończy film gorzkimi słowami, nie czujemy się oszukani - wiemy, że dotarliśmy tam zupełnie fair. Na zasadach tego okropnego, ale autentycznego świata.
9/10

Premiera w kinach studyjnych w całej Polsce planowana jest na 15 czerwca.